„Ja nie przychodzę z lepszego świata”

12 maja mieliśmy przyjemność uczestniczyć w wernisażu Agnieszki Traczewskiej pt. „Dzieci Eretz Israel”, który miał miejsce w Synagodze Pod Białym Bocianem. Jest to artystka, której udało się wykonać fotografie żydowskim dzieciom z Mea Shearim – dzielnicy ultraortodoksów. Podczas krótkiej rozmowy autorka wystawy zdradziła nam, że tajemnicą zrobienia zdjęcia w tym miejscu jest „wyczekiwanie – na moment, sytuację, na to, że ktoś pomoże”. Natomiast na pytanie, czym jest ortodoksja Pani Traczewska odpowiedziała: „Ortodoksja jest trudna do zrozumienia. W ramach tego świata jest to coś, czym się żyje naturalnie i co najbardziej kochamy. Ja chodziłam ubrana na czarno przez tydzień. Oni chodzą całe życie – to jest piękne”. 

Po wernisażu udało się nam porozmawiać z dr Joanną Lisek, która prowadziła spotkanie.

Joanna Lisek – literaturoznawczyni, pracowniczka naukowa Zakładu Studiów Żydowskich Uniwersytetu Wrocławskiego. Działa w Polskim Towarzystwie Studiów Jidyszystycznych w Polsce. Od 2011 r. pełni funkcję członkini zarządu Fundacji Dzielnicy Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań. Pozostaje także w Radzie Programowej Festiwalu Kultury Żydowskiej Simcha we Wrocławiu odbywającego się raz do roku. Współpracuje z Fundacją Bente Kahan przy realizacji projektu Jidysz far ale. Wykłada literaturę i kulturę żydowską oraz język jidysz.

–  Czym dla Pani jest wielokulturowość? Czy ma Pani swoją definicję tego słowa?

Nie mam jednej definicji wielokulturowości. Po pierwsze wydaje mi się, że obecnie w Polsce wielokulturowość jest pewną tęsknotą – to znaczy – Polska rzeczywiście kiedyś była do głębi wielokulturowa i jej historia to historia wielokulturowości, egzystujących kultur obok siebie, współpracujących ze sobą, nachodzących i wpływających na siebie wzajemnie. Krótko po wojnie można jeszcze rzeczywiście mówić o wyraźnie obecnej mniejszości żydowskiej, która działała. Potem już Polska staje się monolitycznym, monokulturowym krajem. Wydaje mi się, że obecnie obserwujemy tęsknotę do wielokulturowości, szukamy jej śladów i okruchów. Druga sprawa, dla mnie niebezpieczna, to traktowanie wielokulturowości jako hasła. Stało się swojego rodzaju sloganem, który jest wykorzystywany przy staraniu się o różnego rodzaju fundusze czy granty. Dobrze jest, jeżeli wydarzenie jest „wielokulturowe”. Tu pojawia się wielkie zagrożenie, które ja widzę, ponieważ te działania później są organizowane bez zrozumienia kultury, którą chce się wykorzystać. Obracanie się w kręgu wielokulturowości jest swego rodzaju wyzwaniem. Pierwszym odruchem, w pewnym stopniu naturalnym, jest postrzeganie człowieka z innej kultury jako obcego. To jest coś, co towarzyszyło ludziom od wieków. Żeby nie zostać na poziomie „obcy”, trzeba wyjść w stronę „innego” i trzeba go po prostu poznać. Poznanie jest najważniejsze. To tak naprawdę nie jest łatwe. Ja doświadczam tego działając w Zarządzie  Fundacji „Dzielnica Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań”. Mogę na co dzień zaobserwować jak trudne jest zrobienie czegoś naprawdę wielokulturowego wspólnie. Kolejnym grantowym słowem jest słowo „tolerancja”. Tolerancja to za mało. To, że ja toleruję, nie oznacza prawdziwego działania na rzecz wielokulturowości. Trzeba czegoś więcej, czyli szacunku. Szacunek jest czymś więcej. Żeby coś szanować, trzeba to poznać. Tolerować mogę obcego, nic o nim nie wiedząc. Natomiast szacunek to jest sytuacja, kiedy znam twoją inność, rozumiem, co nas różni i szanuję to. Tak naprawdę to nie jest proste.

Jak zdefiniowałaby Pani Polskę i Wrocław? Czy jako państwo i miasto naprawdę wielokulturowe, czy państwo i miasto totalnie zamknięte, czy może takie, które jest na drodze do osiągnięcia prawdziwego szacunku dla wielokulturowości?

To jest bardzo trudne. Wydaje mi się, że istnieje różnica pomiędzy Polską zachodnią a Polską wschodnią. W Polsce wschodniej mamy do czynienia z bardziej widoczną wielokulturowością, ponieważ jest to miejsce ośrodków prawosławia i innych mniejszości. Natomiast ideologicznie, to bardziej wielokulturowa jest zachodnia Polska. Czy Wrocław jest miastem wielokulturowym? Staje się nim, a to, co obserwujemy w Dzielnicy to swojego rodzaju unikat. Nie oszukujmy się – nie ma to przełożenia na całe miasto. Nie żyjemy w takiej społeczności, gdzie byłoby rzeczywiście czymś naturalnym, że na klatce schodowej mieszka osoba, która identyfikuje się jako osoba o pochodzeniu żydowskim, prawosławna, katolik czy muzułmanin. Takiej rzeczywistości w naszym mieście nie ma, ale wydaje mi się, że bardzo się to zmienia, głównie ze względu na młode pokolenie. Sądzę, że młodzi ludzie w Polsce są ciekawi innych kultur. Otwartość na to, co inne jest coraz większa. Ważne jest, że obecnie młodzież polska nie ma problemu z językiem angielskim, co zdecydowanie eliminuje podstawową barierę – obawę przed niemożliwością komunikacji.

Czy uważa Pani, że wielokulturowość jest zagrożeniem w takim znaczeniu, że odchodzimy od swojej kultury narodowej, skupiając się na innych?

To jest właśnie kolejny problem wielokulturowości. Okazywanie szacunku innym grupom nie zmienia faktu, że ja wiem, kim jestem i wiem, kogo szanuję. Znam jego inność, ale mam też wyraźnie określoną własną identyfikację. Wydaje mi się, że rozmywają się wyznaczniki polskiej tożsamości. Z jednej strony pojęcie umacniania polskości może się kojarzyć negatywnie i wywoływać obawy przed nacjonalizmami, które są nadal obecne. Powszechna, nie mówię ekstremalna i nacjonalistyczna, tożsamość, która pomagałaby nam  identyfikować się i która sprawiałaby, że mamy takie momenty, że czujemy  wspólnotę z pozostałymi, np. poprzez święta, ale nie tylko święta religijne. Święta zawsze pomagały w identyfikacji, obecnie tego brakuje. Mało jest  sytuacji, w których  jako grupa moglibyśmy się identyfikować jako „my”. I żeby było to pozytywne. Po 1989 roku nastąpiło odejście od wszelkich tego typu wspólnych rytuałów. Osobiście zauważam na przykład, że osoby wchodząc na ścieżkę studiów żydowskich z pewną tęsknotą poruszają tematy związane z tradycyjną, ultraortodoksyjną, żydowskością, która jest określona, daje definicję. Sprawia to, że identyfikujemy się w pewien sposób, chroni przed chaosem i relatywizmem. To niewątpliwie jest ta druga strona medalu.

 – Czy uważa Pani, że napływ zagranicznych świąt, np. Halloween, powoduje odejście od polskich tradycji?

 Uważam, że jeżeli coś zachęca do wspólnego działania i nas łączy, to jest to dobre. Warto może byłoby np., na wzór Czechów, przywołać tradycyjne obrzędy słowiańskie, które na nowo połączyłyby wszystkich.

 – Jak zachęciłaby Pani do otwartości na inne kultury?

 Dla mnie idealnym fragmentem, który zachęca do wielokulturowości jest fragment „Małego Księcia”. Moment, kiedy Książe oswaja Liska jest kwintesencją tego, jak ja widzę dialog międzykulturowy. „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś” – słowa te ukazują, że nie można tworzyć kultury w oderwaniu od człowieka ani tak jej postrzegać. Kultura nie jest bytem pozaludzkim. Studiując jakąś kulturę, warto zainteresować się obecną wspólnotą, zainteresować się ludźmi, nawet jeśli ich liczebność się zmniejszyła. Odsyłam raz jeszcze do fragmentu dialogu pomiędzy Małym Księciem a Liskiem. 😉

Follow us @: https://www.facebook.com/pages/Wropenup-wtrybieotwartym/470817356306664?ref=hl

Tweet @: https://twitter.com/wtrybieotwartym

Pozdrawiamy!

wtrybieotwartym

 ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek

Obrazek

Autorką zdjęć jest Joanna Krajewska, której serdecznie dziękujemy !
To bardzo ważne, bo dzięki Joannie mamy takie fajne zdjęcia.

.

.

PUBLIKACJA KONKURSOWA W RAMACH PROJEKTU WROPENUP 2013

Dodaj komentarz